W tej głowicy zupełnie nie chodzi o gadżeciarskie rozwiązania, lecz o jak najlepsze parametry i funkcjonalność. Było to widać już przy pierwszych oględzinach. Prostota zewnętrznej konstrukcji to absolutna zaleta.

Niemcom udało się stworzyć legendarne marki samochodowe – Mercedesa i BMW, zaś ich sąsiedzi, Duńczycy, klasyfikują się na rynku światowym podobnie, tyle że w branży oświetleniowej, mając swojego Martina. Któż nie zna tej marki?  Skoro już posłużyłem się porównaniem do rynku samochodowego, mam kolejną refleksję: z martinami jest tak jak legendarnymi modelami mercedesów, które nadal spotyka się na ulicach w normalnym użytkowaniu (nie tylko jako auta zabytkowe). Zastanawiam się, jak długo będę jeszcze spotykał w użyciu na scenach modele MAC 500 i 600, których początki sięgają 1997 roku. Jeśli mówimy o oświetleniowej technice scenicznej (choć nie tylko tym zajmuje się Martin), to najstarsze urządzenia inteligentne, jakie wciąż można spotkać na scenach, to właśnie martiny. Czy nowe, równie udane produkty też okażą się tak długowieczne? Tego nikt nie wie, ale jedno jest pewne: wspomniany przykład MAC-ów świadczy o jakości tych produktów. Początek firmy Martin stanowi dość zabawną ciekawostkę. Zdaje się, że w branży oświetleniowej powtarza się jeden schemat: człowiek z pasją rozpoczyna swoją przygodę od przerabiania innych urządzeń na potrzeby sceny. Uważni czytelnicy MiT pewnie skojarzą sobie, że nie tylko twórca Martina tak zaczynał. Jednak pomysł, na który wpadł założyciel marki – Johan Peterson, już w 1978 roku, był niezwykle zabawny. Postanowił przerobić ekspres do kawy na… sceniczną maszynę do dymu. Prawie dziesięć lat później, bo w 1987 roku firma zaistniała oficjalnie już jako Martin (niektóre źródła podają, że był to rok 1986). Sam Johan Peterson jako założyciel nie jest już związany z Martinem od ponad piętnastu lat. W 1998 opuścił firmę, a jego miejsce zajął Kristian Kolding. W tym samym roku Martin poszerzył swoją działalność o produkty związane z oświetleniem architektonicznym. Szczególność testu Quantum WashQuantum (kwant) to absolutnie poważny łaciński termin naukowy, który na przestrzeni wieków miał kilka znaczeń. Odnosił się do materii, elektryczności, a także do energii cieplnej. Kiedy dowiedziałem się, że trafi do mnie Quantum Wash firmy Martin, zastanawiałem się, co było zainspirowało konstruktorów do nadania mu takiej nazwy. Szybko okazało się (być może właśnie dzięki tak poważnej nazwie głowicy), że właśnie z „naukową dokładnością” wykonałem ten test. Dlaczego? W terminologii świata nauki istnieje coś takiego jak test powtórzeniowy. Jak się domyślam, dotyczy on potwierdzenia wyników z etapu badań laboratoryjnych. W przypadku tej głowicy zrobiłem dwa niezależne testy. Niestety, nie było to spowodowane moją wrodzoną naukową dociekliwością. Po prostu pierwszy test zniknął – wyparował w eter podczas awarii twardego dysku. Zatem przez to, że nie używam maszyny do pisania, paląc podczas pisania cygara, lecz korzystam ze zwykłego komputera – zostałem z niczym… A redakcja musiała ponownie poprosić dystrybutora o przesłanie modelu Quantum Wash. I tak po raz kolejny z przyjemnością pochyliłem się nad tą precyzyjną maszyną. W oderwaniu od gadżetówZatem od początku… Chciałbym się skupić nad szczegółami, z pozoru nieistotnymi, lecz to właśnie one w trakcie długiej i czasem ciężkiej eksploatacji takich urządzeń mogą stać się kluczowe. Przy drugim podejściu, a właściwie przy ponownym teście, doznałem pewnego olśnienia. W tej głowicy zupełnie nie chodzi o gadżeciarskie rozwiązania, lecz o jak najlepsze parametry i funkcjonalność. Było to widać już przy pierwszych oględzinach. Prostota zewnętrznej konstrukcji to absolutna zaleta. Podstawa głowicy na przednim panelu ma gniazdo USB, ciekłokrystaliczny dwukolorowy wyświetlacz, nie cztery, lecz trzy przyciski kursora oraz przycisk enter. Umieszczono tu także diodę sygnalizującą stan pracy. Ta zielona dioda pulsuje w momencie braku sygnału DMX lub świeci w sposób stały, kiedy DMX dociera do głowicy. To subtelne rozwiązanie, choć może się wydać mało istotne, w moim odczuciu jest dużo lepsze niż pulsujący przez cały czas wyświetlacz przy braku sygnału DMX, jak zostało to opracowane w części innych urządzeń. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy na przykład w warunkach teatralnych dziesięć głowic ma widoczny przedni panel wraz z wyświetlaczem. Niestety, usterki się zdarzają, zatem dziesięć pulsujących wyświetlaczy może rozproszyć uwagę widza. Muszę tutaj dodać, że w teatrze, szczególnie w przestrzeniach, gdzie widzowie znajdują się z obu stron sceny, zaklejam taśmą wszystko, co może przypadkowo rozbłysnąć. Wracając do Quantum Wash: menu jest tak absolutnie intuicyjne, że bez instrukcji można natychmiast przygotować urządzenie do pracy. Dlaczego wspomniałem wcześniej o szczegółach? Czas na kolejny dość istotny element: jakość przycisków. Pierwsze wrażenie jest takie, że trzeba się trochę pomęczyć, aby przywołać konkretną funkcję. Są po prostu toporne. Tak, to prawda – są toporne w użyciu, ale… to dowód na to, że wytrwają bezawaryjnie przez lata. Tuż obok wyświetlacza znajduje się port USB. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to możliwość używania głowicy bez sterownika DMX, przy okazji eventów, gdzie głowa po prostu sobie stoi i ma przez cały dzień zadany określony ruch i efekt. Czy jest to port USB, który umożliwia wgranie gotowej sekwencji? Niestety, nie. Ten port służy tylko do wgrywania nowej wersji oprogramowania. W pierwszej chwili poczułem rozczarowanie, po namyśle doszedłem jednak do wniosku, że to złącze USB stanowi duże ułatwienie pracy z zaawansowanym urządzeniem. Każdy użytkownik może po prostu pobrać ze strony Martina nową wersję oprogramowania i za pomocą pendrive’a zaaplikować ją do głowicy. Takie rozwiązanie daje od myślenia – czy aby ta głowa hardware’owo nie jest przygotowana do znacznego poszerzenia swoich możliwości? Może z zupełnie innym software’em da się wycisnąć z głowicy Quantum zupełnie inne, nowe funkcje? Tę sferę domysłów postaram się rozwinąć w dalszej części testu. Analizując konstrukcję głowicy z zewnątrz, da się zauważyć dość rozbudowany system chłodzenia z boku podstawy. Zamontowano tutaj aż trzy wentylatory. Tradycyjnie wspomnę ponownie o zastosowaniach teatralnych… Na szczęście przytykałem ucho tu i ówdzie, również w warunkach domowych, i muszę stwierdzić, że jak na taką moc urządzenie nie generuje nadmiernego poziomu hałasu. Tym bardziej, że nie są to jedyne wentylatory w tym modelu. Dwa kolejne zamontowane są w części z optyką. Tu istotna uwaga: panowie i panie, do wymiany filtrów wyposażcie swoje walizki narzędziowe w wkrętaki typu gwiazdka T25. Inaczej, niestety, nie da się odkręcić żadnej części obudowy. Wracając do poziomu hałasu: jest co prawda możliwość kontroli pracy wentylatorów, ale można tylko zwiększyć ich intensywność – na przykład w razie dużych upałów. Jedyny tryb silence w tym MAC-u dotyczy tylko wyświetlacza: po prostu po jego załączeniu głowica nie zgłasza ewentualnych błędów na ekraniku LCD. Być może kolejne wersje software’u umożliwią pracę o nazwie theater silent? Powyższe uwagi na scenach estradowych nie mają kompletnie żadnego znaczenia. Zauważyłem jednak ostatnio pewną tendencję: nawet najbardziej zatwardziałe i konserwatywne teatry wyposażają się coraz mocniej i częściej w technologię LED i głowice ruchome. Zatem każdy szanujący się świetlik teatralny będzie szukał w instrukcji informacji o noise level. Ta głowica ma bardzo duże zalety teatralne, ale o tym wspomnę w części związanej z możliwościami urządzenia. Na sam koniec oględzin z zewnątrz wypada wspomnieć o drugiej stronie podstawy głowicy. Jest tam gniazdo typu powercon z włącznikiem zasilania oraz złącza DMX w standarcie 5-pin. Ramiona podtrzymujące optykę mają blokadę transportową tiltu. Samo serce QuantumKilka „objawów” profesjonalizmu u twórców Quantuma? Proszę bardzo! Spróbujcie skonstruować głowicę ruchomą z pięćdziesięcioma piętnastowatowymi LED- ami na pokładzie, generującą jasność świecenia (przy odpowiednim zoomie i temperaturze 6500 K) ponad 15000 lm, zapewniając odpowiednie chłodzenie i jednocześnie pozwalając motoryce części z optyką na uzyskanie szybkości ruchu powalającej na kolana. Całą tę elektronikę, mechanikę oraz LED-y z układem chłodzenia spróbujcie zamknąć w obudowie, gdzie łączna waga całego urządzenia wyniesie 21 kg. Jeśli ktoś przygląda się uważnie parametrom z innych testów, to właściwie powinien stwierdzić, że na tych słowach można za kończyć ten opis z wynikiem absolutnie pozytywnym. Tak właśnie konstruuje urządzenia Martin. Przyznam jednak, że jak każdej marce zdarzają się mu też nieudane posunięcia. Mimo to Quantum na pewno do nich nie należy. Ale po kolei… Do zalet należy zapisać imponującą liczbę diod o dużej mocy pracującą w urządzeniu, którego pobór nie przekracza 900 W. Jak wspomniałem wcześniej, od ustawienia zoomu zależy jasność świecenia – wszystkie dane fotometryczne powinny się znaleźć na stronie producenta. Tu nasunęła mi się mała dygresja: tam, gdzie zastosowano naprawdę dobre źródła światła LED, a użyte soczewki są wysokiej klasy (tak jak w tym przypadku), producent podaje wszelkie dane fotometryczne – jak w przypadku Martina. Niestety, zdarzały mi się testy, gdzie nawet po wysłaniu zapytania do fabryki nie byłem w stanie ustalić, jakie konkretnie źródło światła LED zastosowano w danym urządzeniu… Po zdjęciu obudowy z optyką muszę przyznać, że… chyba mamy nowy trend wśród producentów podobnych urządzeń. Tarcza z soczewkami może tu nie tylko odsuwać się od źródła światła, można jej również nadać ruch rotacyjny. Oczywiście są tutaj też oryginalne rozwiązania. Między elektroniką części z optyką a samymi LED-ami jest przestrzeń z lasem czarnych pręcików przypominających rdzenie reaktora atomowego. Przypuszczam, że jest to część układu chłodzenia LED-ów. Daje się w tym miejscu wyczuć ruch powietrza z wentylatorów, zatem bufor między elektroniką a optyką jest z pewnością swoistym radiatorem. Niestety nie udało mi się bezinwazyjnie dotrzeć tak głęboko, ale być może wewnątrz prętów przesyłane jest również zasilanie do diod, choć część przewodów umieszczono również po bokach, tuż przy wewnętrznych częściach obudowy. Następnie, powyżej znajdują się faktycznie same diody LED, do których zamocowano światłowody o kształcie prostopadłościanów. Za pomocą tych światłowodów (mają one po kilka centymetrów wysokości) skupiona wiązka światła z każdej diody jest przesyłana na następny poziom do pierwszego, wewnętrznego zespołu soczewek. Dopiero nad tym zespołem soczewek umieszczono zewnętrzna, ruchomą część optyki. Ogniskowanie odbywa się dość prosto. Wewnętrzny zespół soczewek ma przyporządkowane diody i jest nieruchomy. Zewnętrzna tarcza z zespołem soczewek przypominającymi bańki mydlane jest ruchoma. Może oddalać się lub przybliżać względem źródła światła, zmieniając w ten sposób kąt świecenia, ale też cała ta tarcza z soczewkami może się obracać tuż nad stałą wewnętrzną częścią z optyką. Zewnętrzne soczewki są separowane między sobą plastikowymi ściankami, co uniemożliwia wpadanie światła z sąsiedniej diody. Łatwo sobie wyobrazić, że wprawiając w ruch rotacyjny tarczę zewnętrzną, można tworzyć efekt mieniącego się kalejdoskopu. Tarcza zewnętrzna (ruchoma) z soczewkami jest zamontowana centralnie, a jej kształt przypomina grzyba. Mechanizm, wprawiając w ruch obrotowy nogę zespołu soczewek w centralnej części głowicy, obraca całą tarczą. Możliwości QuantumZaskoczyło mnie nieco (jak na tę liczbę diod), że głowica pracuje tylko w dwóch trybach. Basic, obsługujący czternaście kanałów, oferuje co prawda możliwości rotacyjne soczewek, ale bez możliwości ustawienia różnych kolorów na poszczególnych ringach. Drugi tryb to trzydzieści trzy kanały, a możliwości w zakresie kolorów rozdzielono na trzy pierścienie: zewnętrzny, środkowy oraz wewnętrzny. Paleta kolorów jest oczywiście zadowalająca i można pracować w sposób komfortowy, korzystając z wirtualnej tarczy kolorów. I tu wraca pytanie o prostotę i tworzenie profesjonalnej głowicy typu wash czy też – biorąc pod uwagę liczbę diod – być może szerzej postrzeganego narzędzia? O ile konstrukcja hardware’u na to pozwoli, być może kolejne wersje oprogramowania umożliwią zwiększenie liczby kanałów DMX i rozdzielność na poszczególne diody pod katem sterowania jasnością świecenia i kolorów? To z kolei dałoby pole do popisu przy zastoso waniu tej głowy do pixel mappingu. Wszak już teraz w menu istnieje funkcja video tracking, która ma wygładzać wszelkie niedoskonałości wideo podczas współpracy z systemem Martin P3. Niemniej jednak rozumiem doskonale, że jest to głowica typu wash, ma więc zupełnie inne zadania. Pragnę wspomnieć o jeszcze jednej funkcji, która mnie urzekła. Płynna możliwość regulacji temperatury barwowej z rozdzielczością co 50 K, w zakresie od 2000 K do 10 000 K. To naprawdę bardzo, ale to bardzo dobre narzędzie, szczególnie jeśli chcemy dopasować temperaturę do realnych reflektorów z żarowym źródłem światła. Podobne możliwości spotykane w innych urządzeniach mają, niestety, zwykle skokowy zakres działania – oznacza to, że możemy wybrać wartość 2700, 3200, 5600 K itd. W modelu Quantum producent daje nam możliwość dopasowania temperatury barwowej w naprawdę idealny sposób, co jest szczególnie istotne przy realizacjach telewizyjnych i teatralnych. To już koniec?Mam poczucie, że pracuję z tą głową znacznie dłużej niż w rzeczywistości. Niezwykle istotne wydają mi się: możliwość ustawienia bardzo dużego kąta świecenia, możliwość mocnego skupienia wiązki światła (jak na oprawę typu wash). Warto podkreślić, że pełen zakres zoom to 11°-59°. Kolejne ważne elementy to duża, robiąca wrażenie moc oraz bardzo dobra szybkość panoramy i tiltu. Na zewnątrz, jak i wewnątrz widać, że to urządzenie nie rozpadnie się po kilku latach i że jest naprawdę stworzone do zadań specjalnych. Już dziś czekam na kolejne wersje oprogramowania, mając nadzieję, że nie będzie to tylko aktualizacja zapewniająca większą stabilność pracy, lecz poszerzanie możliwości głowicy. To, czy pod względem konstrukcyjnym Quantum został przygotowany do czegoś więcej, pozostaje jednak słodką tajemnicą konstruktorów…  TEKSTPaweł MurlikMuzyka i Technologia

Tagi:

martin