Jasność świecenia według producenta jest porównywalna z urządzeniami o mocy 1200 W opartymi na lampie wyładowczej.

W poprzednim teście dotyczącym Robin DLS Profile napisałem kilka słów o tym, jak firma Robe zaczynała swój rozwój. Wspomniałem też o ludziach, którzy tworzyli tę markę. Jednak czy ktoś przyjrzał się pierwszym produktom? Myślę, że to właśnie Dominator, wdrożony już w 1994, był przełomowy dla marki Robe. W tym – jakbym to określił – multiskanerze zastosowano kilka ciekawych rozwiązań, ale i napędy typu serwo. Moim zdaniem było i jest to rewolucyjne urządzenie, które z pewnością przyczyniło się do rozwoju firmy i zapewne konsekwencją tego są produkty takie jak opisywany w niniejszym teście Robin DLX.  Zagadkowe dane techniczneW danych dotyczących urządzenia DLX spot można znaleźć parametr o nazwie USITT DMX 512. Choć rzadko spotyka się pełną nazwę, to spieszę z wyjaśnieniem osobom, które nie wiedzą, co znaczy przedrostek USITT – z pewnością nie jest to nowy rodzaj DMX 512. Rozwinięcie skrótu USSIT oznacza The United States Institute for Theatre Technology. Jest to amerykański instytut założony w 1960 roku, którego głównym celem jest zrzeszanie profesjonalistów z dziedziny szeroko pojętej produkcji sztuk scenicznych. Zatem USSIT zrzesza również oświetleniowców pracujących jednocześnie nad innowacjami w dziedzinie rozwijania technik oświetleniowych. Podmiot ten obejmuje fachowców w ponad czterdziestu krajach, a swoją siedzibę ma w Syracuse w stanie Nowy Jork. Jak wiadomo, standard DMX (Digital Multiplex Signal) jest – jak to się określa fachowo – asynchronicznym, szeregowym standardem transmisji danych cyfrowych służących do sterowania sprzętem oświetleniowym i urządzeniami peryferyjnymi. I to właśnie USSIT przyczynił się do rozpropagowania tego systemu już w 1986 roku. Oczywiście system był modyfikowany w 1990 roku i właściwie można pokusić się o stwierdzenie, że w takiej formie obowiązuje do dziś jako uniwersalny sposób komunikacji między urządzeniami oświetleniowymi, który stosują wszyscy producenci na świecie, w tym również Robe. Ciekawostki wynikające z pierwszych oględzinW poprzednim numerze dość wnikliwie opisałem obudowę i zewnętrzną konstrukcję Robina DLS. Jak wspomniałem wówczas, oba urządzenia wyglądają z zewnątrz bliźniaczo, zatem nie ma sensu analizować zewnętrznych zalet i wad po raz kolejny. Byłoby to właściwie powtórzenie wszystkiego, co już zostało napisane. Czytelników, którzy nie zapoznali się z testem Robina publikowanym w grudniowym wydaniu „Muzyki i Technologii”, gorąco do tego zachęcam. Jest jednak kilka elementów, o których nie wspomniałem przy okazji testu DLS-a. Jedną z nich jest czujnik pozycji dotyczący wyświetlacza. W zależności od tego, czy głowica jest podwieszona, czy też stoi na swojej podstawie, wyświetlacz reaguje natychmiast i zmienia położenie danych widocznych na nim. Wspólną cechą DLS i DLX, na którą nie zwróciłem uwagi w poprzednim teście, jest tzw. built-in analyser for easy fault finding, czyli wewnętrzny analizator wyszukiwania usterek. W tym momencie mogę jedynie powiedzieć, że musiałbym popracować z tym urządzeniem dłużej lub może niekoniecznie na nowym egzemplarzu. Nie odważyłem się na próbę celowego uszkodzenia DLX-a i życzę wszystkim użytkownikom, aby ta funkcja nigdy się nie przydała. Poprzednio dość szeroko opisałem port sieci ethernet i obsługiwane protokoły, jednak przy okazji analizowania specyfikacji dotyczącej DLX-a zaciekawiła mnie jedna informacja. W danych technicznych widnieje fraza: „ready for ACN”. To kolejny dowód na to, że Robe nie zostaje w tyle i trzyma rękę na pulsie, bo moim zdaniem właśnie ten standard ma największą przyszłość. ACN jest rozwijany przez organizację ESTA (Entertainment Services & Technology Association), której założenia i działania również szeroko już opisywałem. Skrót ACN oznacza Advanced Control Network – Communication Protocol. Co odróżnia ten protokół od innych podobnych standardów? Oczywiście jest dwukierunkowy, ale to cecha wspólna dla wielu danych w sieci Ethernet. Jest również o wiele bardziej przepustowy niż zwykły DMX, ale to też nie odróżnia go od innych podobnych protokołów. Jakie zatem są najważniejsze cechy ACN? W mojej opinii to przeznaczenie tego standardu do pracy nie tylko z urządzeniami oświetleniowymi, ale także z urządzeniami audio i szeroko pojętymi multimediami. Wyobraźmy sobie naprawdę otwarty standard, który daje się łączyć z innymi protokołami w sieciach Ethernet, w pewien inteligentny sposób poprzez analizę i ponowne przesyłanie „zagubionych paczek danych”, a wreszcie elastyczny pod kątem przepustowości (dotyczy to szczególnie tworzenia dużych sieci) i stosowania przeróżnych urządzeń peryferyjnych. Czy coś pominąłem..? To, co istotne w głowicy, czyli jak i czym świeciChoć źródło światła wydaje się być bardzo podobne do tego zastosowanego w Robinie DLS, to przy tej głowicy producent mocno zaznacza, że przeciętny pobór mocy wynosi około 250 W, a maksymalny – 520 W. Mimo że specyfikacjach nie podaje się przedziału wyrażonego w ANSI/LUMEN, to jednak jasność świecenia według producenta jest porównywalna z urządzeniami o mocy 1200 W opartymi na lampie wyładowczej. Do tego na stronie Robe dostępne są diagramy z pomiarów przy różnym kącie świecenia wyrażonymi w luksach. Co odróżnia źródło światła w Robinach DLS i DLX? Konstrukcyjne i pod kątem homogenizacji, jak i kolimacji oba zespoły ledowe wydają się być – jak wspomniałem – podobne. Nie zdziwiłbym się, gdyby były takie same. Niestety, nigdzie nie znalazłem rzetelnej informacji na ten temat. Jest jednak kilka widocznych zmian konstrukcyjnych pomiędzy DLX-em a DLS-em. Wewnątrz części z optyką w DLX-ie, tuż przed źródłem światła, umieszczono na stałe zestaw osłon. Eliminuje to efekt rozpraszania się niewielkiej ilości światła wewnątrz głowicy. W Robinie DLS Profile tego zestawu osłon nie ma, jednak nie sądzę, aby ta część znalazła się tu tylko ze względu na drobne różnice mogące wynikać właśnie ze źródła światła. Biorąc pod uwagę podobieństwo wymiarów obu głowic i taki sam kształt obudowy, uważam, że po prostu w DLS-ie ta część nie zmieściłaby się, ponieważ w jej miejscu jest zestaw przysłon (noży) stosowanych w oprawach typu profil. To nie koniec różnic między DLS-em a opisywanym DLX-em. Zmieniono też kolejność usytuowania dwóch kolejnych elementów względem źródła światła. W DLS-ie następnym mechanizmem (nie licząc przysłon – noży) jest irys. Tutaj, zaraz po zespole ledowym, pojawia się tarcza obrotowa gobo. Jest usytuowana z jednej strony, a po przeciwnej stronie pojawia się kolejna różnica w zestawieniu z DLS-em. Zamiast tarczy animacyjnej zastosowano tarczę static gobo, a dopiero za tymi mechanizmami umieszczono irys. Można szybko wywnioskować, że zmiana typowej tarczy animacyjnej na static gobo zwiększa możliwości animacyjne DLX-a w znaczący sposób, o czym przekonałem się, testując oba te urządzenia. Pierwsza tarcza z obracającymi się gobo ma oczywiście wymienne wzory. Dostęp do nich, podobnie jak w Robin DLS, jest dziecinnie prosty. Choć wzory tarczy static gobo, jak sama nazwa wskazuje, nie mogą się obracać wokół własnej osi, to można je wprawić w niewielki ruch w osi Y z dowolnie zadaną prędkością. Zwiększa to możliwości animacji szczególnie przy odpowiednim rozmyciu soczewką odpowiedzialną za focus lub przy użyciu potrójnej soczewki pryzmatycznej. Z tarczą obrotową gobo można zrobić to samo, czyli określić niewielki ruch w osi Y, ale poza tym sprawić, aby wzór obracał się z dowolnie zadaną prędkością. W przypadku obu tarcz można ustalić zmianę wzoru tak, aby oba koła przesuwały różne tekstury w strumieniu światła. Oczywiście tarcze mogą się obracać niezależnie od siebie w obu kierunkach. Nie mogłem wprost skończyć zabawy w tworzenie nowych wzorów i tekstur. Najciekawsze, które zapamiętałem, to wygenerowanie mieniącego się witraża czy odwzorowanie powierzchni słońca z rozbłyskami słonecznymi. Co ciekawe, odpowiednie ustawienie mechanizmu frost umieszczonego w przedniej części optyki, choć znacznie zmniejsza moc strumienia światła, pozwala na rozmycie krawędzi animacji. To idealne rozwiązanie do zastosowań kameralnych tej głowicy. Zauważyłem, że jedno gobo na obrotowej tarczy nie jest całkowicie płaskie – przypominało nieco soczewkę wypukłą. Kiedy je przesunąłem w strumień światła, okazało się, że daje to kolejną możliwość animacyjną: można wyostrzyć centralną część tego wzoru (w tym wypadku boki będą nieco rozmyte) lub odwrotnie. To efekt, dzięki któremu można było uzyskać większą głębię zadanego wzoru. Funkcja shuter strobo, dzięki temu, że nie jest mechaniczna, pozwala na dwadzieścia rozbłysków w ciągu sekundy. To powinno zaspokoić wszystkie możliwe zastosowania strobo. Tryb teatralny to również wspólna funkcja dla Robinów DLS i DLX. Polega ona na zmniejszeniu hałasu generowanego prze głowicę do pracy w warunkach teatralnych. Ciekawą opcją w tym trybie jest fannoise level – funkcja, za pomocą której można ustawić w opcji silent płynnie poziom hałasu generowanego przez wentylatory głowicy. Oczywiście przy minimalnym poziomie chłodzenia możliwym do ustawienia zmieniają się nieznacznie możliwości optyczne urządzenia, w sensie np. jasności świecenia. Ogranicza to też szybkość motoryczną panoramy i tiltu. Obie opcje działają po prostu wolniej, ale generują znacznie mniej hałasu. Tryb teatralny jest niewątpliwie zaletą, ale należy podkreślić, iż nawet bez użycia tej funkcji wentylatory dotyczące optyki reagują bardzo dynamicznie. Wystarczy przesunąć dimmer lekko w dół i natychmiast odczuwalna jest zmiana w postaci spadku obrotów układu chłodzenia. Po ustawieniu dimmera lub shuttera w pozycji 0 (obie funkcje są elektroniczne a nie mechaniczne) poziom hałasu generowanego przez wentylatory staje się nie większy niż taki, który możemy usłyszeć z małego laptopa. Autofocus to kolejna cenna funkcja – docenimy ją szczególnie w momencie, gdy musimy zachować określoną ostrość krawędzi plamy oświetleniowej przy częstej zmianie zoomu. I choć z niewielkich odległości przy mocnym zmniejszaniu zoomem głowica potrafi nieco zgubić zadaną ostrość, to w przypadku dużego dystansu do oświetlanego obiektu funkcja działa w sposób poprawny – powiedzmy: zadowalający. W DLX-ie, podobnie jak w przypadku DLS-a, zastosowano wirtualną tarczę kolorów. Z jej pomocą można uzyskać pięć różnych odcieni bieli z temperaturą w zakresie od 2700 K do 8000 K oraz dwieście trzydzieści sześć kolorów. W obu modelach nie różni się też szerzej opisywana w numerze grudniowym symulacja pracy lampy żarowej. Światło białe w zakresach 2700 K i 3200 K zachowuje się prawie dokładnie tak, jak mielibyśmy do czynienia z konwencjonalną oprawą oświetleniową. Co na koniec?Bardzo nie lubię testów, gdzie właściwie do niewielu rzeczy można mieć zastrzeżenia, zatem ten test – pomimo opisywanego urządzenia dobrej klasy – nie będzie należał do moich ulubionych. W DLX-ie naprawdę widać ogrom pracy inżynierskiej włożonej zarówno w projekt, jak i w testy urządzenia. Samo wyposażenie sprawia, że ten robin w moim osobistym rankingu oceniam dość wysoko. Wspomnę jeszcze o jednym elemencie, który ma ogromne znaczenie w dużych instalacjach. Tego Robina udało się odchudzić do 20,8 kg, waży on więc jeszcze mniej niż Robin DLS. Przy wymiarach DLX-a i mocy świecenia jest to wynik zadowalający.  tekstPaweł MurlikMuzyka i Technologia

Tagi:

robe