Testowany wzmacniacz to dobry przykład na właściwą relację jakości produktu do jego ceny, a jednocześnie urządzenie, które śmiało można polecić profesjonalistom.

W moich artykułach dla MiT kilka razy omawiałem już i wyjaśniałem zasady działania rożnych typow końcowek mocy, w tym rownież wzmacniaczy pracujących w klasie H. Aby się nie powtarzać, przypomnę tylko pokrotce, że taki wzmacniacz to w zasadzie klasyczna końcowka AB, ale z kilkustopniowym automatycznym przełączaniem napięcia zasilania stopni mocy. Przeważnie odbywa się to dwustopniowo, ale przy bardzo dużych mocach możemy spotkać rozwiązania rozbudowane o jeszcze jeden stopień, czyli o trzech rosnących progresywnie napięciach. Właśnie taki wzmacniacz trafił teraz do mnie do testow i jest to największa końcowka oferowana przez firmę Proel, o symbolu HPX6000. Jak łatwo się domyślić, liczba przy symbolu literowym sugeruje maksymalną moc, jaką dysponuje końcówka; wkrótce się przekonamy, czy rzeczywiście możemy liczyć na 6000 W. Oprócz wspomnianej już klasy H, trzeba zauważyć, że wzmacniacz ma konstrukcję beztransformatorową, czyli wyposażono go w zasilacz impulsowy, co pozwoliło m.in. na znaczne ograniczenie masy urządzenia, w porównaniu do końcówek o zbliżonych parametrach, ale wykonanych w wersji klasycznej. Przejdźmy już jednak do testu – najpierw opiszę wrażenia estetyczne i elementy regulacyjne dostępne na panelu czołowym. Panel przedni i elementy regulacyjneKonstrukcja obudowy i jej estetyka stoją na wysokim poziomie. Elementy regulacyjne znajdują się w środkowej części panelu czołowego. Umieszczono tam potencjometry poziomu wzmocnienia, trzy diody kontrolne na każdy kanał, opisane jako protect, limit i signal, diody sygnalizujące tryby pracy wzmacniacza (bridge, parallel) oraz diody ON i PWR, informujące o załączeniu wzmacniacza do sieci i jego aktywacji, która odbywa się przy pomocy przełącznika umieszczonego centralnie na panelu kontrolnym. Dzięki takiemu rozwiązaniu mamy możliwość sprawdzenia, czy kabel sieciowy podłączony jest do gniazdka pod napięciem, a dopiero przełączenie wyłącznika sieciowego w pozycję pierwszą powoduje fizyczne załączenie wzmacniacza. Całą pozostałą powierzchnię panelu przedniego zajmują wstawki z perforowanej blachy, które bardzo łatwo jest zdemontować, by oczyścić filtry powietrza wlotowego To wygodne i dobrze przemyślane rozwiązanie, za które należy się dodatkowy punkt. Obrazu całości dopełniają wygodne uchwyty transportowe, przewidziano również opcję mocowania wzmacniacza w tylnej części racka, za pomocą otworów umieszczonych w przedłużonych bocznych ściankach obudowy. Elementy na panelu tylnymŚrodkową część panelu tylnego zajmuje sekcja wejściowa, wyposażona w połączone równolegle gniazda XLR (input, link) i oddzielną dla każdego kanału sekcję przełączników micro-switch, obsługujących następujące funkcje: przełączanie trybów pracy (stereo, parallell, bridge), zmianę czułości wejściowej (0,7 V, 1 V, 32 dB) oraz załączenie limitera o tzw. miękkiej charakterystyce (soft clipping). Po prawej stronie panelu umieszczono wyjścia obu kanałów, zrealizowane na gniazdach typu speakon i dodatkowo na zaciskach śrubowych, które są niezbędne, jeśli chcemy skorzystać z konfiguracji mostkowej (bridge). Osobiście wolałbym widzieć w tym miejscu dodatkowe, trzecie gniazdo speakon, bo podłączanie luźnych przewodów bywa dość niewygodne, z praktyki wynika jednak, że wzmacniacze zmostkowane często pracują w amplirackach systemowych wyposażonych w panele przyłączeniowe. Skrajnie po lewej stronie panelu tylnego znajdują się bezpiecznik i na stałe wyprowadzony kabel sieciowy. Obrazu tylnego panelu dopełniają dwa montowane od zewnątrz wentylatory, co jest rozwiązaniem dość oryginalnym, bo chyba w żadnej innej końcówce, z jakimi miałem styczność w moim warsztacie, nie widziałem takiego sposobu montażu wentylatorów. Uzasadnienie tego pomysłu pojawi się przy opisie wnętrza wzmacniacza, bowiem właśnie nadszedł czas na zdjęcie pokrywy i zapoznanie się z konstrukcją końcówki HPX 6000 od środka. Elektronika wzmacniaczaPo zdemontowaniu pokrywy wierzchniej urządzenia możemy przyjrzeć się rozwiązaniom konstrukcyjnym końcówki, co zawsze stanowi dla mnie najbardziej interesującą część testu. Myślę, że również wśród czytelników znajduje się spora grupa osób, dla których liczy się głównie to co w środku, a nie wygląd zewnętrzny testowanych urządzeń. Dlatego, pisząc artykuły dla MiT, zawsze staram się najwięcej uwagi poświęcić właśnie aspektom techniczno-konstrukcyjnym i rzetelnym pomiarom testowanych urządzeń, bo w przeciwieństwie do różnych anonimowych, internetowych „specjalistów” podpisuję te materiały własnym nazwiskiem, które znane jest w branży już ponad dwudziestu lat. Testy wiążą się również z wykonywaniem dużej liczby zdjęć każdego urządzenia, z których potem tylko nieliczne trafiają do artykułu. Czasem, aby pokazać pewne szczegóły konstrukcyjne, muszę demontować nie tylko zewnętrzne osłony, ale i elementy, w które w normalnych, nieserwisowych okolicznościach, użytkownik nigdy nie ingeruje. Tak było również w przypadku tego testu, o czym wspomnę za chwilę. Jak widzimy na fotografii, konstruktorzy Proela wybrali koncepcję umieszczenia poszczególnych elementów wzmacniacza na wielu płytkach drukowanych, połączonych wiązkami przewodów. W przedniej części obudowy, na jednej dużej płytce umieszczono moduł zasilacza impulsowego oraz zasilacze końcówek. Prawie całą powierzchnię tylną zajmują radiatory tranzystorów wyjściowych, do których w pionie umocowano płytki drukowane stopni końcowych i sterujących. Łatwo również dostrzec jeszcze jedną parę wentylatorów, znajdującą się za sekcją zasilaczy. Wspomagają one te umieszczone na zewnątrz końcówki, zasysając powietrze przez otwory w przednim panelu i ukierunkowując je bezpośrednio w radiatory stopni mocy. A skoro już o radiatorach mowa, to właśnie do celów poglądowych, o których tylko co wspomniałem, usunąłem na czas testu czarną, papierową osłonę jednego z nich, aby pokazać czytelnikom, że w każdym kanale zastosowano dwa niezależne bloki aluminiowe, do których od spodu mocowane są tranzystory mocy, niewidoczne na zdjęciu. Z punktu widzenia serwisu to rozwiązanie jest dość niewygodne, bo w przypadku konieczności wymiany uszkodzonego tranzystora zachodzi konieczność demontażu całego modułu, ale jeśli chodzi o chłodzenie, to sprawdza się bardzo dobrze, a dwa „sprzężone” wentylatory świetnie radzą sobie z odprowadzaniem dużej ilości ciepła, bo w przypadku tego wzmacniacza około czterdzieści procent mocy wydziela się w radiatorach, a sześćdziesiąt procent dostarczane jest do głośników, co jest typową wartością dla końcówek pracujących w tej klasie. Płytek drukowanych jest we wzmacniaczu kilkanaście (naliczyłem ich bodaj trzynaście) i nie ma miejsca, żeby opisywać każdą z nich, ale warto podkreślić, że zastosowano laminat wysokiej klasy, a do jakości elementów i ich montażu nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Nie widać również tak często i chętnie wykorzystywanego przez różne fabryki „glut kleju”, dzięki czemu każdy mniejszy moduł da się łatwo zdemontować, w razie konieczności naprawy. Podsumowując tę część testu, można z czystym sumieniem powiedzieć, że wzmacniacz sprawia wewnątrz bardzo dobre wrażenie i że z pewnością jest to konstrukcja z nieco wyższej półki, będąca prawdopodobnie własnym opracowaniem inżynierów Proela, czego nie można powiedzieć o wielu wyrobach oferowanych na rynku pod różnymi szyldami, a produkowanymi w tej samej chińskiej fabryce jako budżetowa masówka. Nie twierdzę, że wszystkie tego typu wyroby są niewarte zainteresowania, ale trochę to zabawne, gdy okazuje się, że niektóre z nich różnią się wyłącznie wyglądem panelu czołowego, a czasem tylko napisem na nim, a cały środek jest dokładnie taki sam, niezależnie od logo producenta. Dlatego podkreślam oryginalność testowanego wzmacniacza i te cechy konstrukcyjne, które moim zdaniem pozwalają zaliczyć go do urządzeń profesjonalnych. Skoro tak, to zobaczymy teraz, jak końcówka „zniesie” moje pomiary, bo jak stali czytelnicy wiedzą, zawsze przywiązuję dużą wagę do tej części testu. PomiaryPo podłączeniu obciążenia zastępczego i podaniu na wejście wzmacniacza sygnału sinus 1 kHz, udało mi się uzyskać około 2 × 1000 W przy obciążeniu 2 × 8 Ohm, i około 2 × 1500 W przy 2 × 4 Ohm. W dole pasmo przenoszenia sięga bez żadnego spadku do częstotliwości 20 Hz, a w górze 50 kHz przy spadku 3 dB. Mierząc tylko jeden kanał obciążony rezystancją 4 Ohm, udało mi się „wycisnąć” z końcówki 83 V, co daje moc 1722 W i taki pomiar, będący zrzutem ekranu cyfrowego oscyloskopu, możecie państwo zobaczyć na załączonej fotografii. Większego napięcia nie można uzyskać, ponieważ nie pozwalają na to wbudowane na stałe limitery typu hard. Gdyby był to wzmacniacz z klasycznym zasilaczem, można by przyjąć, że przy standardowym napięciu zasilania, czyli przy 230 V (u mnie pod obciążeniem to napięcie spadło do 210 V), moc byłaby większa, ale ponieważ mamy do czynienia z zasilaczem impulsowym, to teoretycznie taka różnica nie powinna mieć wpływu na moc na wyjściu. Ponieważ posiadam również przyrząd pozwalający dokonywać pomiarów dużych prądów RMS, zmierzyłem pobór mocy końcówki od strony sieci, przy różnych wariantach obciążenia wyjściowego. Dla przykładu powiem, że przy 2 × 1500 W na wyjściach głośnikowych, końcówka pobiera z sieci 26 A, co przy napięciu 210 V daje około 4800 W. Oznacza to, że sprawność wzmacniacza wynosi 60%, o czym już wcześniej wspominałem. Warto też dodać, że nieco mylące są dane dotyczące poboru mocy w trybie standby, o jakich informuje nas instrukcja. Według niej to jest zaledwie 6 W. Według moich pomiarów, a mierzyłem na wszelki wypadek dwoma miernikami, po włączeniu wzmacniacza do sieci (bez uruchomiania wyłącznika sieciowego) końcówka pobiera 0,6 A, co daje około 130 W, natomiast po przejściu w tryb pracy bez obciążenia (na jałowo) prąd pobierany z sieci to 0,8 A, co daje około 170 W – jest to zupełnie prawidłowy pomiar, bo przecież pracują wentylatory, przekaźniki, a końcówka ma pewien prąd spoczynkowy, wynikający z pracy w klasie AB, jaką de facto jest nieco zmodyfikowana klasa H.  Jeśli już o poborze prądu mowa, to chcę wyraźnie podkreślić, że celowo nie badałem wzmacniacza na obciążeniu 2 Ohm. Dlaczego? Ano dlatego, że instrukcja wyraźnie podaje, że takie obciążenie dopuszczalnie jest tylko w chwilowych, bardzo krótkich impulsach (40 ms), więc gdybym obciążył końcówkę w sposób ciągły, z pewnością spowodowałbym zadziałanie bezpiecznika sieciowego, który nawet przy 2 × 4 Ohm pracował już na granicy swoich możliwości, a w zasadzie jego prąd nominalny był przekroczony, więc starałem się nie przedłużać testu. Przy okazji po raz kolejny podkreślam, że żaden szanujący się nagłośnieniowiec nie powinien (niezależnie od deklaracji producenta) obciążać jednego kanału wzmacniacza czterema równolegle połączonym głośnikami o nominalnej impedancji 8 Ohm. Dopuszczalnie jest jedynie łączenie trzech takich przetworników i to tylko w sytuacji, gdy mamy do dyspozycji wydajną, dobrze zaprojektowaną, profesjonalną końcówkę, „schodzącą” na 2 Ohm. Skądinąd wiem, że pewna firma nagłośnieniowa zakupiła w swoim czasie kilkanaście wzmacniaczy Proel HPX600 i z powodzeniem od ponad roku używa ich do napędu subwooferów, ale właśnie w takiej konfiguracji, jaką opisałem. Podczas pomiarów zauważyłem również ciekawe zachowanie wzmacniacza: otóż, jeśli gwałtownie zwiększymy sygnał wejściowy od poziomu zerowego do maksymalnego, to wzmacniacz płynnie zwiększa moc do wartości maksymalnej i potrzebuje na to około 2–3 s, przy czym podkreślam, że nie mówię o działaniu wbudowanego limitera, który nie pozwala na przekroczenie założonych napięć i co za tym idzie – mocy wyjściowej. Dobrze i czytelnie napisana instrukcja informuje o zastosowanych w końcówce zabezpieczeniach. Mamy więc wbudowane dwa rodzaje limitera, o charakterystykach hard (załączony na stałe) i soft, zabezpieczenie przeciwzwarciowe, przed pojawieniem się składowej stałej na wyjściu głośnikowym, przed przedostawaniem się zbyt wysokich częstotliwości na wyjście, oraz układ, który kontroluje napięcie sieci i odłącza wzmacniacz w sytuacji, gdy jego wartość wyjdzie poza zakres 160–230 V. Na szczęście zakres ten jest wyznaczony z tolerancją ±10%, nie ma więc ryzyka, że napięcie będzie zbyt wysokie. Rzadko wszak spotykamy napięcia rzędu 250 V. Częściej są wręcz zaniżane. Zastosowano też oczywiście zabezpieczenie termiczne, które działa w ten sposób, że progresywnie zmniejsza moc wzmacniacza w przypadku nadmiernego wzrostu temperatury, a w skrajnym wypadku odłącza końcówkę, aż do momentu wychłodzenia radiatorów. Dodam jeszcze na koniec, że obroty wentylatorów zmieniają się płynnie w zależności od obciążenia. PodsumowanieTestowany wzmacniacz to dobry przykład na właściwą relację jakości produktu do jego ceny, a jednocześnie urządzenie, które śmiało można polecić profesjonalistom. Sądzę, że sprawdzi się doskonale w różnych zastosowaniach estradowych, w tym jako napęd do wielodrożnych systemów nagłaśniających i to w każdym zakresie pasma. Niewielka waga w stosunku do dysponowanej mocy to z pewnością duża zaleta i właściwie już niemal standard w dzisiejszych czasach. Solidna konstrukcja mechaniczna i jakość podzespołów powinny gwarantować bezawaryjną pracę w trudnych warunkach tras koncertowych, a co do kwestii brzmieniowych, to z praktyki wiem, że spora cześć klientów nadal ma pewne zastrzeżenia do wzmacniaczy w pełni cyfrowych, czyli takich, które skonstruowane są w oparciu o tzw. klasę D. Jeden z moich czytelników (a przy okazji producent sprzętu) zwrócił mi niedawno uwagę w prywatnej korespondencji na fakt, że tak naprawdę nie ma jeszcze na rynku „prawdziwych” końcówek cyfrowych, bo wówczas wzmacniacze należałoby wyposażyć w przetworniki analogowo-cyfrowe, a przecież tak nie jest. Możemy tylko mówić o pewnej specyficznej metodzie sterowania stopniem końcowym, choć w technice Hi-Fi podejmowane są już, zdaje się, próby konstruowania wzmacniaczy w pełni cyfrowych. Nie sposób się nie zgodzić z tą uwagą, ale jakoś tak się przyjęło w branży, że mówiąc o cyfrze, mamy przeważnie na myśli właśnie klasę D, która na ogół łączona jest z zasilaczami impulsowymi, choć przy małych mocach można spotkać również klasyczne zasilacze i robi tak właśnie Proel w niektórych swoich paczkach aktywnych. Jednak – jak już było powiedziane – Proel HPX6000 to niemal klasyczna końcówka, wyposażona jedynie w przetwornicę impulsową, a cała sekcja końcowa zbudowana jest w oparciu o rozwiązania znane już od wielu lat. Jak już nieraz pisałem, osobiście uważam taką konfigurację za najlepszą pod niemal każdym względem, a jedynie wyższa sprawność (czyli mniejsze wymagania pod względem chłodzenia) daje pewną przewagę klasie D. I tym optymistycznym z punktu widzenia potencjalnych nabywców akcentem kończę kolejny test, który napisałem najlepiej, jak potrafiłem, co mam nadzieję, spotka się z życzliwym przyjęciem czytelników MiT. tekst i zdjęciaPiotr PetoMuzyka i Technologia

Tagi:

proel